Oparzeniami pleców 2. i 3. stopnia zakończył się pobyt w sanatorium w Augustowie Barbary Piaszczyńskiej spod Grajewa.
O wypadku nie ma śladu w dokumentach dotyczących przebytej rehabilitacji. Zarząd spółki, która zawiaduje sanatorium, uważa, że sprawa jest załatwiona, bo kobieta dostała 3000 zł zadośćuczynienia i przeprosiny.
Pani Barbara pojechała do sanatorium pierwszy raz w życiu, w ramach prewencji rentowej, finansowanej przez ZUS, leczyć chory kręgosłup. Na drugi dzień po przyjeździe, miała mieć masaż podwodno-strumieniowy. – Weszłam do wanny i po chwili poczułam, że mnie coś parzy – opowiada. – Z krzykiem wyskoczyłam z wody.
Okazało się, że obsługująca urządzenie osoba, prawdopodobnie włączyła nie ten przycisk.
Na plecach u pani Barbary pojawiła się duża rana. – Od pielęgniarki dostałam resztkę jakiejś maści z tubki, powiedziała, że więcej nic nie ma i żeby iść do apteki coś kupić. Nawet gazy nie mieli, takim zielonym ręcznikiem papierowym mi ranę obłożyła – opowiada.
Pani Barbara sama musiała kupić leki i opatrunki. Musiała też korzystać z pomocy chirurga. Lecząc oparzenie nie mogła korzystać z większości zabiegów rehabilitacyjnych.
Dopiero gdy o sprawie zrobiło się głośno, kobieta została przeproszona, wypłacono jej też 3 tys. zł zadośćuczynienia.
– Sprawa jest wyjaśniona i w ZUS i NFZ, ta pani dostała od nas rekompensatę i zrzekła się wszelkich roszczeń – mówi Robert Sapieha, prezes BPUS w Białymstoku, które zarządza sanatorium. – To zdarzenie to przypadek, ludzki błąd. Może się zdarzyć raz na parę tysięcy ludzi, którzy przyjeżdżają do sanatorium.
– To, co się stało, nie odstanie. Ta pani dostała odszkodowanie, ale o wypadku nie ma ani słowa w dokumentach – mówi Andrzej Waszczuk, który był w sanatorium w tym samym czasie, co pani Barbara. – Dobrze by było, aby ZUS i NFZ wiedziały, w czyje ręce kierują pacjentów.
źródło: http://www.wspolczesna.pl
Autor: Urszula Ludwiczak