Czytelniczka gazeta.pl chciała wysłać do sanatorium dwóch synów. Dla młodszego NFZ znalazł miejsce w Dębkach, a dla starszego w Kołobrzegu. Dlaczego nie w jednym miejscu? Bo "nie ma takiej możliwości".
Magdalena Rybak długo czekała, aż jej pięcio - i dziewięcioletni synowie (obaj alergicy) dostaną się do sanatorium. Teraz zdębiała, bo za dwa tygodnie musi się zgłosić z chłopcami do ośrodków oddalonych od siebie o prawie 200 km.
W mazowieckim oddziale Narodowego Funduszu Zdrowia usłyszała, że dzieci od siódmego roku życia są już na tyle samodzielne, że do sanatorium mogą jechać bez opiekuna. - Przecież to wyjazd do szpitala uzdrowiskowego. Jak mam wytłumaczyć starszemu synowi, że będziemy nad morzem z jego bratem w tym samym czasie, a on musi być sam? - pyta pani Magdalena.
Próbowała przekonać urzędników, by skierowali synów do jednego ośrodka. Bezskutecznie. Ostatecznie zdecydowała, że starszemu synowi wykupi miejsce w tym samym sanatorium, w którym będzie jego młodszy brat. Za dziecko i za siebie zapłaciła po ok. 1500 zł. - Nie mam wyjścia, bo zależy mi na tym, żeby się leczyli - mówi.
- Musimy się stosować do przepisów - stwierdza Wanda Pawłowicz, rzeczniczka mazowieckiego NFZ. Te zaś mówią, że bezpłatny pobyt w sanatorium przysługuje tylko opiekunom dzieci w wieku 3-6 lat. - Nie ma sensu martwić się o dzieci, które same przebywają w sanatoriach. Są tam bezpieczne. W uzdrowiskach zatrudnieni są opiekunowie i wychowawcy, którzy organizują im czas wolny, a w roku szkolnym prowadzą lekcje.